niedziela, 8 lipca 2012

VIII Nocny Bieg Świętojański

  Wczoraj (tj. 07.07.2012) wyruszyłem na zawody do Gdyni by wziąć udział w nocnym biegu. Tym razem na zawody wyruszyłem bez Jacka, który doznał kontuzji. Natomiast ja wyruszyłem z domu już po 11 przed południem i chciałem łapać stopa, bo byłem umówiony na 13 w Starogardzie Gdańskim na komisie, gdzie pracuję. Jednak miałem szczęście, bo akurat na komis jechał Jacek i mnie wziął ze sobą. Na komiesie byliśmy o godzinie 11:30 i tam sobie siedziałem oczekując na Marka i Jurka. Na komisie byli o godzinie 13:25. Trochę pogadali z Jackiem i chłopaki z komisu dziwili się, że trener ma 62 lata, bo dawali mu 40. Jeden z nich powiedział nawet, że chyba też zacznie biegać. No i gdy już sobie prozmawiali, to wyjechaliśmy do Gdyni. Jechaliśmy około 30 minut, bo jechaliśmy autostradą, więc byliśmy bardzo szybko. Do zawodów było jeszcze sporo czasu, więc pojechaliśmy do Jurka siostry, która mieszka w Gdyni i tam sobie posiedzieliśmy pojedliśmy i popiliśmy herbatkę, bo nic innego nie można było, a nawet chyba nie było nic innego, zresztą nieważne. Posiedzieliśmy sobie do 17 i potem pojechaliśmy razem z siostrą Jurka na parking niedaleko biura zawodów, które było przy smażalni ryb morskich i tam kierowca Marek wziął swoją mamę oraz ciocię ze sobą, żeby pochodzić sobie po sklepach, a ja z Jurkiem poszliśmy się zgłosić do biura i nie wiedziałem w końcu ile będę płacił wpisowego, czy zmieściłem się, czy też będę musiał 90 zł dopłacić. Okazało się, że udało się bez dopłaty i wpisowe zapłaciłem tylko to co przelewem zapłaciłem, czyli 10 zł, a więc przelew doszedł szybko i zmieściłem się w tym czasie. To też dla mnie było bardzo zadowalające i na to konto kupiłem sobie puszkę Isostaru oraz skarpetki białe do biegania. Gdy już wyszliśmy sobie z biura, to chodziliśmy sobie w miejscu, którędy idzie trasa. Przeszliśmy chyba połowę trasy. Po drodze jeszcze sobie weszliśmy do restauracji po to by sobie coś zjeść i wypić, ja zjadłem zupę pomidorową z ryżem i popiłem Neste Tea, a Jurek sok nektarowy. Po wyjściu szliśmy sobie do kawałek od miejsca startu i tam sobie siedzieliśmy. Nagle zaczęła się nawałnica taka, że szok. Byliśmy pod parasolami i zaczęło tak mocno padać, że nic widać nie było, a na dodatek była mocna burza. Pogadałem sobie troszkę z Litwinem po angielsku i zaczęło jeszcze mocniej padać, to w końcu weszliśmy do środka, do tej smazalni ryb morskich. Po chwili, bo o 19, start zaczęli uprawiający Nordic Wolking. Mocny deszcz i burza, nie jest sprzymierzeńcem dla sportowców. Było bardzo szkoda ich, że akurat trafiła im się taka pogoda. No, ale cóż taka jest kolej rzeczy. My dopingowaliśmy im za odwagę startu w takich warunkach, gdyż my mięliśmy sporo czasu i sobie tam czekaliśmy na Marka i jego mamę oraz ciocię. No i sobie tam czekaliśmy, a tutaj nagle z nami rozmawiała jedna starsza miła kobieta, która opowiadała o swoim życiu i opowiadała, że podróżowała po Ameryce Południowej. Opowiadała, że była w Brazyli, Boliwii oraz Argentynie. Mnie to zafascynowało i zasypywałem ją różnymi pytaniami. No i opowiadała, że tam jest zarówno bogactwo jak i bieda. Ten, kto jest to jest bogaty, a kto biedny, to biedny będzie. No i różne histryjki opowiadała, więc było bardzo ciekawie, no i też fajnie powiadała o sporcie, bo jeden z jej synów był mistrzem w szachach do lat 18, a inny jest żeglarzem. Po chwili do mnie dzwonił telefon i dzwonił Marek, pytając gdzie jesteśmy, odpowiedziałem jemu i dałem Jurka, bo kawałek dalej odszedł. Następnie, gdy dałem jemu telefon, to wróciłem się z tą panią pożegnać, bo była bardzo miła. No i wróciłem do Jurka i poszedłem razem z nim, na miejsce, gdzie czekał na nas Marek. Poszliśmy do samochodu i przebraliśmy się w strój biegowy i poszliśmy chwilę się rozgrzać i przyszliśmy na start. Ja się ustawiłem o dziwo na początek stawki 5 linia chyba. Ustawiłem się w tego względu, że było ciasno i ciężko było wyprzedzać, a mi zależało na jak najlepszym czasie. Zanim wystartowaliśmy, to kilka minut przed 21, organizatorzy poinformowali nas, że bieg się opóźni o 5 minut, gdyż jeszcze wydawali numery startowe. Chwilę później dostaliśmy drugą informację, że bieg opóźni się o jeszcze 5 minut, bo jeszcze nie zdążyli wydawać numerów, a im zależało na tym, żeby udział wzięło jak najwięcej osób. Gdy już było kilka minut przed 21:10, to organizatorzy nas poinformowali, że 21:10, to ostateczna godzina startu. I faktycznie, gdy już było wszystko dopięte na ostani guzik, to wystartowaliśmy na VIII bieg świętojanski. Wystartowałem dobrze i nawet dużo osób mnie nie wyprzedzało, bo nie było jak, ale i też nie spowalniałem nikogo, dbając o zasady Fair Play. No i gdy już wszedłem w ten rytm, to tempo było bardzo mocne. Cały czas próbowałem trzymać tego tempa i po 19 minutach i chyba 45 sekundach przekroczyłem pierwszą część biegania. W drugiej tempo było też bardzo szybkie, ale troszkę czułem jakbym był wolniejszy, bo mnie kilka osób wyprzedziło, na szczęście ja doganiałem innych i nie traciłem na tym mocno. Gdy już zbliżałem się do mety, to z jednym kolesiem się ścigałem aż do mety i chwilę przed metą mnie wziął, bo już nie mogłem, ale i tak było spoko. Sobie po mecie pogadaliśmy chwilę. Pogratulowałem, że był lepszy, a on mi powiedział, że byłem też bardzo szybki. Może ja bym go wyprzedził, ale sił już nie było, a po drugie nikogo, kto by mi zagrażał nie było, więc aż tak nie dawałem. Następnie szedłem po medal i kierowałem się do samochodu. Gdy doszedłem do samochodu, to nikogo nie było, dlatego cofnąłem się do miejsca, którędy szliśmy. Gdy wracałem, to po chwili patrzę i widzę jak szli Jurek z MArkiem. Myśleli, że ja będe czekał, ale ja poszedłem. No i Marek zadzwonił po kobiety (swoją mamę i ciocię) i jechaliśmy już do domu. Miałem z nimi dobrze, bo mnie zawieźli aż do domu. Tutaj byliśmy o godzinie 00:30. Następnie podziękowałem wszystkim i wziąłem swoje rzeczy i się rozstaliśmy. Uważam ten dzień za udany, bo jakby nie patrząc pobiłem swój rekord o około 5 minut od ostatniego startu. Jestem bardzo zadowolony. Nawet jak po zawodach szedełem, do samochodu, to się uśmiechałem z tego, że tak mi poszło i zadawałem sobie pytanie: Co ja zrobiłem? Jak to zrobiłem? Było tak super, że po prostu sam w to nie wierzyłem. Na prawdę to było coś. Warto biegać, bo można dzięki temu robić cuda. I można też sprawić niespodziankę - wszystkich zaskakując przez zaskoczenie zwycięstwem. Nawet czuję teraz w sobie coś takiego, że mogę w końcu jakiś bieg wygrać. I uwierzcie mi, że tak kiedyś będzie. Bynajmniej do tego będę dążył.